środa, 13 czerwca 2012

COŚ NA PROGU #1



COŚ NA PROGU #1
numer marzec-kwiecień 2012

WYDAWNICTWO DOBRE HISTORIE

Liczba stron: 64







 Dziś słów kilka o Cosiu, czyli o nowym magazynie, który właśnie trafił na półki sklepowe.
 
10 SEKUND, CZYLI POTĘGA PIERWSZEGO WRAŻENIA

Pierwszy numer magazynu grozy „COŚ na progu” wizualnie prezentuje się naprawdę dobrze. Ale czy klimatyczna okładka wystarczy, by przyciągnąć potencjalnych czytelników? Mały format COSIA wyraźnie kontrastuje z konkurencją (mówię zarówno o Nowej Fantastyce, jak i o upadłym - panieświećnadjegoduszą - SFFiH), a wysoka cena (8,90) może odstraszyć. Tym bardziej, że w środku nie doświadczymy kolorowych stron, a jak wiadomo, współczesnym światem rządzi kult obrazka.
Przypominam sobie poprzednie pismo, w jakie zaangażowany był Łukasz Śmigiel. Lśnienie kosztowało złotówkę więcej, a na pierwszy rzut oka prezentowało się o wiele lepiej.
Dobra, koniec marudzenia, czas wziąć się do lektury!

POKAŻ KOTKU, CO MASZ W ŚRODKU

„COŚ” to 64 strony tekstów, artykułów i opowiadań, urozmaiconych czarno-białymi ilustracjami. Artykuły są dobre, niektóre nawet bardzo - tu ukłony w stronę Michała Żółcińskiego za tekst o Munchkinie; w życiu nie interesowały mnie karcianki, nawet zastanawiałem się, czy by sobie tego artykułu nie odpuścić, a tu proszę, miła niespodzianka. Absolutnie zachwycił mnie tekst o Bizarro Fiction - naprawdę świetnie się ubawiłem, polecam, mindfuck gwarantowany. Ciekawostką jest także pseudowywiad (w sensie: to raczej zbiór wypowiedzi, swoisty antywywiad) z medykami sądowymi - pozwala skonfrontować nasze wyobrażenie o śledztwach (ukształtowane przez procedurale pokroju CSI), z rzeczywistością. Ujął mnie również felieton Marcina Wrońskiego, poświęcony lękom i strachom - sympatyczny, bezpretensjonalny, zakończony ciekawą puentą.

BYŁO MIŁO, ALE SIĘ SKOŃCZYŁO

Autorzy COSIA nie wystrzegli się kilku błędów, które mnie, czytelnika, nieco zniesmaczyły (kurde, jakie to brzydkie słowo - „zniesmaczyły”; jak ze słownika jakiejś podstarzałej matrony, ale co tam).
Po pierwsze: zupełnie zbiła mnie z tropu ilustracja przedstawiająca... Naruto Uzumaki’ego, zamiast ilustracji z omawianej w tekście mangi Uzumaki. Niby głupi błąd, ale razi - jakby twórcy nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, co publikują w magazynie.
Kolejna rzecz: artykuł S. T. Joshiego na pierwszej stronie. Osoby nie zaznajomione z tematem odpadają od razu, bo tekst wyraźnie adresowany jest wyłącznie do wielbicieli Lovecrafta. W innych artykułach na szczęście tego nie uświadczymy. Uważam jednak, że tekst Joshiego powinien być przesunięty gdzieś w głąb pisma - wtedy nie raził by na wstępie i nie zniechęcał do dalszej lektury pisma tych, którzy o twórczości Lovecrafta nie mają bladego pojęcia.

CHODŹ, OPOWIEM CI BAJECZKĘ

COŚ to również dwadzieścia stron fikcji literackiej. Przez opowiadanie Edwarda Lee nie udało mi się przebrnąć  - może to wina tłumaczenia, a może to ja jestem ignorantem? Ale za to nowela Grabińskiego - cud, miód i orzeszki, niesamowicie nastrojowy utwór, aż zachęcił mnie, żeby w przyszłości zapoznać się z innymi utworami naszego polskiego Poe'go. Wiersz samego Lovecrafta również pozostawił po sobie raczej pozytywne wrażenie.
A! I plus dla Wydawnictwa Dobre Historie za organizację konkursu poetyckiego! Liryka umiera, warto ją promować!

ŁADNE RZECZY!

No i wracamy do kwestii szaty graficznej. Wnętrze Cosia jest ładne, schludne i uporządkowane. Nie doświadczymy tu graficznego misz-maszu, jaki oferowało LŚNIENIE; tu wszystko oparte jest na jednakowym szablonie - za to plus, estetyka jest ważna!

JESTEM NA TAK

COŚ to dobre pismo - bo o wartości pisma decyduje poziom tekstów i ich wartość merytoryczna, a tego COSIOWI na pewno odmówić nie można. Artykuły pisane są z pasją, przystępnym językiem i potrafią czytelnika zainteresować, przykuć uwagę, na chwilę wyrwać go z rzeczywistości.

Kolejny numer poświęcony będzie tematyce retro. Dla fanów steampunku pozycja obowiązkowa. Ja fanem steampunku nie jestem, ale magazyn kupię (stać mnie, a co!), a nuż mnie do tego nurtu przekonają.

No, to by było chyba na tyle. COSIA szukajcie w salonikach Inmedio i Kolportera, na Allegro oraz na stronie Wydawnictwa Dobre Historie.

POLECAM!

NUMERY. CZAS UCIEKAĆ.




 NUMERY. CZAS UCIEKAĆ.
  

Tytuł oryginalny: NUMBERS
Autor: Rachel Ward
Tłumaczenie: Anna Dorota Kamińska
Wydawnictwo: Wilga
Liczba stron: 320
Rok wydania: 2009



 
 
Sięgając po książkę „Numery. Czas uciekać.” Rachel Ward, spodziewałem się... Sam nie wiem, czego się spodziewałem. Hm, z racji tego, że dzisiejsze młodzieżówki bywają bardziej brutalne, dosadne i kontrowersyjne niż książki dla dorosłych, spodziewałem się chyba ostrej jazdy bez trzymanki. Tymczasem otrzymałem bardzo subtelną, a przy tym niezwykle melancholijną powieść o dorastaniu. Z wątkiem paranormalnym w tle.

 Zacznijmy od tego, że Jem w ogóle nie ma zadatków na główną bohaterkę: jest nudna, pyskata i apatyczna. Szybko jednak okazuje się, że za jej postawą kryją się wydarzenia z przeszłości i wraz z odkrywaniem tych tajemnic bohaterka zyskuje w oczach czytelnika. Przede wszystkim dlatego, że jest błyskotliwą obserwatorką życia codziennego - jej kąśliwe uwagi czy zaskakujące porównania naprawdę bawią.

 A czym są tytułowe Numery? To liczby, jakie Jem widzi w oczach innych ludzi; daty ich śmierci. Brzmi upiornie? To nie wszystko - okazuje się, że kolega dziewczyny, Pająk, ma umrzeć za niecałe trzy miesiące. Czy numery można oszukać? Czy można walczyć z przeznaczeniem? Jeśli dodaliście dwa do dwóch, to uprzedzam wasze pytanie: tak, skojarzenia z Oszukać przeznaczenie są tu jak najbardziej na miejscu!

Bardzo ciekawa jest sama relacja na linii Jem - Pająk. Jeśli jednak spodziewacie się ckliwej historii, pięknych słów, wyznań i uniesień miłosnych, muszę was rozczarować: nic z tego. Wątek uczuciowy w Numerach został niemal całkowicie odarty z romantyzmu, przez co - o dziwo! - zyskał na autentyczności. Miłość u Rachel Ward rodzi się z czasem, przychodzi naturalnie, gdy człowiek jest gotów ją przyjąć - i chyba właśnie to podejście do tematu wyróżnia tę książkę spośród wszystkich innych „romansów paranormalnych”.

Muszę przyznać, że lektura „Numerów” nieco mnie rozczarowała - może dlatego, że nie przeczytałem wcześniej żadnej recenzji i w sumie nie wiedziałem, za co się zabieram. Po opisie z okładki (słowa „[...] w ataku terrorystów na Londyn zginą ludzie.” mocno oddziałują na wyobraźnię...) spodziewałem się wybuchów, pościgów i Bóg wie, czego jeszcze. A jednak - polecam wam tę książkę. Jest naprawdę dobra. I skłania do refleksji, a to chyba najważniejsze.